Antoni Zoll – starosta jasielski niebanalny

Zapraszam do przeczytania artykułu opublikowanego w świątecznym numerze miesięcznika „Obiektyw Jasielski”. Tekst dotyczy przedwojennego jasielskiego starosty dra Antoniego Zolla z rodziny wybitnych krakowskich prawników. Antoni Zoll był zupełnie nietypowym urzędnikiem, którego – jak podają współcześni – rządzenie powiatem mało zajmowało, natomiast „bardzo poważnie obowiązki towarzyskie”.


Mariusz Skiba

Antoni Zoll – starosta jasielski niebanalny
W bogatych dziejach Jasła, a może i regionu, nie było chyba takiego drugiego urzędnika. Postaci tak pełnej różnych barw i kontrastów. Antoni Zoll był urzędnikiem bardzo ważnym, bo samym starostą, a jednocześnie stanowił zaprzeczenie biurokraty: posiadacz wielu talentów, i sportsmen, już za życia był bohaterem wielu anegdot i postacią niezmiernie popularną od Krakowa po Lwów. Przy tym – co za paradoks – dziś niemal zupełnie nieznany tu w Jaśle, w mieście, w którym przez 7 lat był najważniejszym urzędnikiem, które wybrał na stałe i gdzie mieszkał do śmierci.

Zdumiałem się mocno, kiedy na to nazwisko natknąłem się podczas zajmującej lektury raportów sytuacyjnych starosty jasielskiego z okresu II Rzeczypospolitej. Zoll brzmi znajomo, może krewny byłego Rzecznika Praw Obywatelskich? – pomyślałem. Raporty to generalnie niewesoła lektura. Starosta przedstawiał w nich najważniejsze wydarzenia w powiecie za miniony miesiąc. Nietrudno zgadnąć, że pisał głównie o problemach i tragediach, rzec można – o ciemnej stronie powiatowego życia.
Pomiędzy wierszami, na pożółkłych zadrukowanych kartach raportów, starosta Antoni Zoll jawi się jako urzędnik zaangażowany i zdecydowany w działaniach. Zmaga się z klęskami żywiołowymi i wielką polityką. Zwalcza komunistów posługując się policyjną inwigilacją, zapobiega strajkom robotniczym i chłopskim, zresztą to on określa zadania Policji Państwowej w powiecie. Jest nie jak dziś starosta – organem samorządu – ale rzeczywistym reprezentantem państwa, prawdziwym wodzem funkcjonariuszy publicznych. Postać ważna i bardzo poważna. Gdyby tylko wierzyć samym papierom…
Z wyjątkowego rodu
Zanim jednak siłą anegdoty obalę ten nieco przykry wizerunek jasielskiego starosty kilka zdań o jego rodzinnym pochodzeniu. Po sprawdzeniu w zasobach internetowych okazało się, że Antoni i Andrzej rzeczywiście pochodzą z tego samego rodu. To bardzo bliska rodzina. Jasielski starosta był bratem dziadka znanego prawnika. A przecież Andrzej Zoll zupełnie niedawno napisał książkę „Zollowie. Opowieść rodzinna”. Jakby na moje zamówienie.
Jak wynika z tej bardzo ciekawej lektury Zollowie, to ród wywodzący się z okolic Stuttgartu, osiadły w Galicji na początku XIX wieku i tu szybko spolszczony. (Jeden z jego przedstawicieli brał udział w powstaniu styczniowym). Ród ten zasłynął dzięki działalności naukowej i społecznej. Trzeci syn Fryderyka poświęcił się karierze w administracji. Antoni Zoll został członkiem Rady Szkolnej Krajowej. W Radzie tej był referentem do spraw szkolnych, administracyjnych i ekonomicznych. Od 1910 r. pełnił funkcję komisarza rządowego kolei lokalnej Chabówka-Zakopane, a następnie – funkcję dyrektora kolei północnej w Wiedniu. Był również radcą samego namiestnictwa lwowskiego.
W służbie Najjaśniejszego Pana
Andrzej Zoll zauważa, że w tradycji rodzinnej zapisał się jako osoba o „niezwykłym uroku osobistym, człowiek pełen humoru, raczej lekko traktujący swoje obowiązki zawodowe, za to bardzo poważnie obowiązki towarzyskie.” Jeszcze za czasów austriackich, podczas pobytu we Lwowie zdobył sobie wielkie uznanie, które jednak niezbyt korespondowało z obowiązkami administracyjnymi. Związał się bowiem z ludźmi cyganerii lwowskiej, które chyba mentalnie było mu bliższe, konwenanse bowiem miał w głębokim poważaniu.
Kornel Makuszyński (ten od „Przygód Koziołka Matołka” i „Dwóch takich co ukradli księżyc”), który znał go bardzo dobrze, pamięci Zolla poświęcił kilka obszernych kart ze swych „Kartek z kalendarza”. Przedstawił tam ciekawą charakterystykę tego wysokiej rangi urzędnika, radcy dworu Jego Cesarskiej Mości. (…) „W imieniu Franca Józefa paradował w Pirogu i przy takiej szpadce, na której można było piec kurczęta. Te godności miał jednak w pięcie. Cały Lwów znał i miłował tego wybornego pomyleńca, co urzędował kilka dni w miesiącu, a resztę czasu chytrze wyłudzonego cesarzowi Francowi, obracał na najdziwniejsze zajęcia. Antek Zoll polował, malował, fotografował, śpiewał, grał i last not least (z ang. ostatnie ale nie najmniej ważne – przyp. MS) – w zastraszający sposób niszczył dobre piwnice.”
O pasjach Zolla za chwilę. Czas na anegdotkę Makuszyńskiego a propos służby Austriakom. „Zoll był dygnitarzem w Radzie Szkolnej Krajowej, który wiele znaczył i wiele mógł. Szeptaliśmy mu przeto w lewe ucho, co należy zrobić dobrego, a pan radca bieżał czym prędzej, aby to chytrze wykonać i wtedy urzędował gorliwie. Trzeba było na ten przykład zrobić wielkiego poetę, Jana Kasprowicza, profesorem uniwersytetu. Jego cesarsko-królewska a do tego apostolska mość byłby się na to nigdy nie zgodził, gdyby wiedział, że jeden z poematów młodego jeszcze buntownika był skonfiskowany i obłożony klątwą. Musiał się jednak zgodzić, bo życiorys Kasprowicza pisał nie kto inny, tylko Antek Zoll. Pan Bóg zakrył ręką twarz, bo w sprawozdaniu Zolla łgarstwo jechało na łgarstwie, ale stary cesarz czytał zadowolony w tonacji ra-mol, że niejaki Jan Kasprowicz jest szczerze oddany domowi Habsburgów i jest najpobożniejszym z ludzi, więc podpisał nominację z zakrętasem.”
Nowy model starosty
Zanim trafił do Jasła był starostą w Sanoku. Było to już po odzyskaniu niepodległości. W nowych warunkach nie zmienił stylu urzędowania, ba można mówić, że wprowadził nowy model pierwszego urzędnika w powiecie. Andrzej Zoll w swej książce podaje wypowiedź Stanisława Pronia, który pracował w starostwie w Sanoku na początku lat 20. XX wieku. Pisze on, że „od chwili objęcia urzędowania już z góry zapowiedział, że on nie jest od pisania; politykę zastrzega sobie, a urzędowanie urzędnikom. Więc jeździł: w poniedziałek do Krakowa, a w środę do Lwowa, z którego wracał zawsze salonką.” Patrząc na dzisiejsze czasy, można by z żartem rzec, że o 100 lat wyprzedził swoją epokę.
Stylu tego nie zaniechał kiedy został starostą jasielskim. Miał wtedy już ponad 50 lat. Nie znalazłem do tej pory dokładnych danych co do daty przyjazdu jak też przyczyn, z których objął jasielskie starostwo. Z mojego pobieżnego rozpoznania wynika, że pełnił u nas funkcję starosty około 7 lat. Ostatni raport sytuacyjny, na którym znajduje się podpis jego poprzednika Leszczyńskiego nosi datę 24 października 1923 r., pierwszy jego następcy Marossanyi’ego – pochodzi z września 1930 r.
Na temat priorytetów Zolla na urzędzie jasielskiego starosty wypowiedział się sam Hugo Steinhaus, wybitny matematyk, pochodzący ze znaczącej jasielskiej rodziny kupieckiej. W swych „Wspomnieniach i zapiskach” podaje, że na lato zjeżdżał do Jasła na zawody tenisowe. Odbywały się one w lipcu albo sierpniu, a właśnie bohater naszej opowieści był ich organizatorem. Był tak turniejem zaabsorbowany, że „kiedy nadchodziły finały w turnieju tenisowym, woźni musieli mu przynosić papiery do podpisu na trybunę.”
Steinhaus podaje anegdotę, która dopełnia obrazu niebanalności naszego urzędnika… wróć… polityka-starosty: „Miał swoisty sposób załatwiania spraw. Raz policja miejska aresztowała jakiegoś eleganckiego pana, który nie umiał po polsku, i którego podejrzewano o akcję na rzecz Rosji. Starosta zainteresował się sprawą, odwiedził więźnia i orzekł, że areszt miejski nie jest odpowiednim miejscem dla człowieka inteligentnego. Wobec tego wziął go do siebie i trzymał w pokoju obok sypialni, zamykając go na klucz, gdy sam wychodził z pokoju. Obiad jadł z nim razem. Pewnego razu spacerując z Jankiem Adamskim po rynku w Jaśle, puka się w głowę i mówi: – Muszę wrócić do domu.
Dlaczego?
Bo zapomniałem, że muszę podać czarną kawę mojemu lokatorowi!
Było to zupełnie szczere i muszę powiedzieć, że aresztant chyba nigdzie, z wyjątkiem może Anglii, nie znalazłby takiego starosty.”
Charakterystyka urzędnika niemal zakończona, a tu jeszcze o towarzyskim życiu starosty należy wspomnieć, o Didurze i Kiepurze, śpiewie, łowiectwie…
Zatem, ciąg dalszy nastąpi…

Na fotografii Antoni Zoll – zdj. Z książki Andrzeja Zolla „Zollowie. Opowieść rodzinna”, Kraków 2011. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *