W związku z 70. rocznicą wysiedlenia mieszkańców Jasła i wielu miejscowości naszego powiatu przedstawimy fragment wspomnień Władysława Mendysa z książki „Wspomnienia o Jaśle 1939-1960” wydanej przez Stowarzyszenie Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego.
Nadszedł wrzesień 1944 r. Minęło już pięć lat wojny, a z nią okupacji hitlerowskiej. Sytuacja na frontach wojennych i wewnątrz kraju, jak również zachowanie się i nastroje Niemców wskazywały coraz wyraźniej, że zbliża się nieuchronnie koniec panowania hitlerowskiego. Toteż coraz żywsza nadzieja na rychłe wyzwolenie spod okupacji ożywiała ludność i dodawała sił na przetrwanie wojny. Ale nikt nie przeczuwał też, jaką szatańską niespodziankę przygotował dla Jasła najeźdźca hitlerowski na ostatnie chwile swych tyrańskich rządów.
Na zdjęciu powyżej rynek Jasła podczas okupacji hitlerowskiej w roku 1942.
Oto jak grom z jasnego nieba spadła na mieszkańców Jasła wieść, że wszyscy bez wyjątku mają opuścić miasto i osiedlić się w dowolnych miejscowościach na zachód od rzeki Wisłoki. Mianowicie 13 września 1944 r. ukazał się na murach miasta, bez jakichkolwiek uprzednich ostrzeżeń, zredagowany w języku niemieckim i polskim – rozkaz komendanta wojsk niemieckich, nakazujący wszystkim bez wyjątku mieszkańcom opuszczenie miasta najpóźniej do piątku dnia 15 września 1944 r. do godz. 18:00 i udania się na osiedlenie w okolice Nowego Sącza i Gorlic oraz Biecza. Rozkaz podawał na wstępie, że natychmiastowa ewakuacja miasta Jasła została zarządzona celem zabezpieczenia ludności cywilnej, oraz że ludność może zabierać ze sobą swoje mienie.
Na zdjęciu Władysław Mendys (1899-1996). Adwokat, działacz społeczny. Absolwent szkoły Ludowej i Gimnazjum w Jaśle. Żołnierz c.k. armii w czasie I wojny światowej oraz Wojska Polskiego w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. Po II wojnie światowej wiceburmistrz Jasła, radny miejski, powiatowy i wojewódzki. Członek chóru „Echo” i teatru amatorskiego. Pierwszy przewodniczący SMJiRJ.
Oświadczenia te stanowiły jednak tylko złośliwą perfidię, gdyż ani w Jaśle, ani w jego okolicy nie były podejmowane, ani nawet przewidywane żadne działania wojenne, mogące zagrażać samemu miastu, a również jeśli chodzi o pozwolenie na zabieranie swego mienia, to ukryta w nim była chyba tylko złośliwa ironia, obliczona na moralne pognębienie wypędzanej ludności, albowiem ludność pozbawiona była wszystkich środków lokomocji. Korzystanie z kolei było ludności cywilnej zabronione, a nawet pojazdy konne zabierało natychmiast wojsko, tak że można było zabrać tyle co mieściło się w bagażu ręcznym. Rozkaz powyższy zaopatrzony był dodatkiem podpisanym przez ówczesnego starostę niemieckiego dra Waltera Gentza, w którym tenże nakazywał natychmiastowe i bezwzględne zastosowanie się do rozkazu Komendanta Wojsk Niemieckich. Ponadto po ulicach miasta krążyły bez przerwy samochody, z których gestapo przy pomocy megafonów zapędzało ludność do jak najszybszego opuszczania miasta pod groźbą natychmiastowego rozstrzelania opornych. Podkreślić przy tym należy rzecz dosyć znamienną, a mianowicie, że wspomniany rozkaz nie zawierał ani nazwiska Komendanta Wojsk Niemieckich na którego się powoływał, ani też jego podpisu.
Kursujące bez przerwy i ryczące megafony wzmagały powstały wśród ludności popłoch. W atmosferze niepokoju i niepewności ludność rzuciła się do niemal panicznej ucieczki z miasta. Na drodze, prowadzącej przez most w Niegłowicach na rzece Wisłowce w kierunku Gorlic, ukazał się nieprzerwany tłum wysiedleńców. Obok ludzi w sile wiek szli starcy i dzieci, zdrowi, chorzy i kaleki, wszyscy w jednym nieprzerwanym szeregi z tobołkami na plecach lub popychając albo ciągnąc za sobą wózki ręczne i dziecinne. Ludność miasta liczyła wówczas wraz z przybyszami z innych okolic Polski, którzy czasów zatrzymywali się w Jaśle, około 16 tysięcy ludzi. W okresie więc tych trzech dni wysiedlani miasta, nieprzerwana ława ludzi ciągnęła się na przestrzeni kilku kilometrów, zdążając prze most w Niegłowicach w kierunku zachodnim. Wśród tej masy ludzi trafiały się i osoby obłożnie chore, niesione na noszach lub wiezione na wózkach ręcznych. Wysiedleni zabierał ze sobą tylko to, co najpotrzebniejsze, a więc pościel, bieliznę i odzież, nieco zapasów żywności dla przetrwania pierwszych chwil po przybyciu na nowe miejsce zamieszkania Zapasów tych zresztą nikt nie posiadał wiele, bo warunki żywnościowe były wtedy trudne.
Linia frontu wojennego na wysokości Jasła ustaliła się wówczas w odległość kilkunastu kilometrów na wschód od rzeki Wisłoki. Wszyscy spodziewali się, że najbliższe ponowne uderzenie armii radzieckiej odrzuci Niemców już poza Jasło na zachód i wszyscy wysiedleni będą mogli wracać do swego miasta. Toteż wysiedleni starali się wybierać nowe miejsca na czasowy pobyt możliwie najbliżej miasta. Dlatego już po przebyciu kilku kilometrów masa wysiedleńców zaczęła się rozdzielać na mniejsze grupy, zbaczając z głównej szosy Jasło – Gorlice na drogi boczne wiodące do wsi Osobnica, Trzcinica, Bączal Dolny i Górny, Czermna, Opacie, Brzyska, Lipnica Górna i Dolna, Lisów. W tych wsiach ulokowała się większość wysiedlonych. Znaczna część przeniosła się dalej ku zachodowi w okolice Biecza oraz do Gorlic. Działające wówczas w Generalnym Gubernatorstwie urzędy polskie przeniosły się z Jasła do Biecza i Gorlic. W Gorlicach też umieścił się wysiedlony z Jasła Zarząd Miejski, którego burmistrz prof. Jan Pyrek zorganizował w ramach RGO (Rady Głównej Opiekuńczej) Obywatelski Komitet Opieki Społecznej, który świadczył wiele pomocy dla wysiedlonych.
Wysiedleni starali się obierać nowe miejsca zamieszkania w oddaleniu od głównych szlaków komunikacyjnych oraz w domach położonych w pobliżu lasów. Chodziło o to, by się chronić przed spodziewanymi ewentualnymi atakami lotniczymi na arterie komunikacyjne oraz mieć ułatwioną ucieczkę i kryjówkę przed łapankami do przymusowych robót przy okopach i umocnieniach wojskowych na froncie. Wojsko przeprowadzało takie łapanki bardzo często, nie oszczędzając wysiedleńców, a kto wpadł przy tym w ręce żołnierzy niemieckich, musiał przez dłuższy czas ciężko pracować przy kopaniu stanowisk wojskowych na froncie, pod obstrzałem, zanim wreszcie udało mu się uciec lub w inny podstępny sposób uzyskać zwolnienie.
Wysiedlona ludność znajdowała kwatery w domach miejscowej ludności wiejskiej, która – trzeba to z uznaniem podkreślić – z otwartym sercem przyjmowała przybyszów, a następnie dzieliła się swymi zapasami żywności oraz co było bardzo ważne – opałem. Powoli zaczęło się układać życie wysiedleńców w nowych warunkach. Środki pieniężne na pokrywanie kosztów bieżącego utrzymania czerpali wysiedleni głównie z wyprzedaży bielizny i garderoby, bądź za gotówkę, bądź też w drodze handlu zamiennego na żywność. Wprawdzie Wydział Finansowy z Jasła, który osiedlił się początkowo w Bieczu wypłacił pracownikom państwowym pobory, ale miało to miejsce tylko w pierwszym miesiącu i w odniesieniu do pracowników, którzy się zgłosili w niewielkiej zresztą liczbie. Wkrótce rozwinął się handel pomiędzy wysiedlonymi i ludnością miejscową. Handlowało się papierosami i tytoniem, zapałkami i kamyczkami do zapalniczek, garderobą, słowem wszystkim, co kto miał do zbycia. Był to handel domokrążny, bo trzeba było chodzić od domu do domu i szukać nabywców. Handel ten przypominał mocno żebractwo, ale cóż było robić? Zmuszały do tego konieczności życiowe, a innych środków nie było. Niejednokrotnie trzeba było odejść od cudzych drzwi z próżnymi rękami, często posłyszało się gorzkie słowo, a nieraz korzystał człowiek z zaproszenia na posiłek z uczuciem, że przyjmuje jałmużnę.
W miarę przedłużania się okresu wysiedlenia, położenie wysiedlonych nabierało coraz więcej posmaku życia bezdomnego włóczęgi i żebraka. Od czasu do czasu można było skorzystać z pomocy wspomnianego komitetu RGO w Gorlicach, ale wyprawa do Gorlic odbywana piechotą, kosztowała często wpadkę w łapankę i wywiezienie na przymusowe roboty do Niemiec. Zakosztowała tego np. moja siostra, której udało się zbiec z transportu przy pomocy polskich kolejarzy dopiero z Krakowa.
Zdarzyło się też kilka wypadków, stanowiących plamę na okresie wysiedlenia. W niektórych wsiach, położonych w obrębie kompleksu lasów pokrywających górę Liwocz, obrali sobie czasową siedzibę także i tacy mieszkańcy Jasła, którzy mieli opinię ludzi zamożnych. Na niektórych z tych ludzi dokonane zostały napady rabunkowe, w czasie których pozabierano im poważne ilości różnych artykułów. Należy zaznaczyć, że ofiarami byli kupcy, którzy pod rządami okupanta prowadzili swe sklepy, a którym udało się przy wysiedleniu wywieźć znaczne partie towarów. Natomiast z jakich elementów rekrutowali się sprawcy tych napaści, nie zostało wyjaśnione. Pokrzywdzeni nie podnosili z tego powodu krzyku, a władze niemieckie przeszły nad tymi wypadkami do porządku i wolały się nie zapuszczać w lasy w pościgu, gdyż w lasach tych ukrywało się bardzo wiele różnych oddziałów podziemnych sił zbrojnych polskich i wojsk spadochronowych.
W tych wsiach, w których stacjonowały oddziały wojsk niemieckich i znajdowały się miejscowe komendy wojskowe, jak np. w Lisowie, wysiedleni mężczyźni zdolni do pracy mieli obowiązek meldowania się codziennie rano w komendzie, gdzie od czasu do czasu przydzielano ich do różnych prac pomocniczych dla wojska na miejscu. Zdaje się jednak, że chodziło w tym wypadku o pewną kontrolę nad ludnością wysiedloną.
Zbieraliśmy skwapliwie wszelkie informacje polityczne i wojenne, bo stanowiły pożywkę dla naszej nadziei na koniec wojny, który nieuchronnie zbliżał się coraz bardziej, a miał być dla nas wybawieniem od okupacji hitlerowskiej. Jednym ze źródeł tych informacji był dla nas komunikat „Oberkommando der Wehrmacht” wywieszany codziennie w miejscowej komendzie niemieckiej. Komunikat przeznaczony był dla żołnierzy niemieckich i odpowiednio redagowany, ale m\ umieliśmy znaleźć w nim i treść ukrytą między wersami, a dla nas pożądaną. Cieszyło nas szczególnie to, że podawane w tym komunikacie zwycięstwa oręża niemieckiego przesuwał} się stale w kierunku środka Niemiec. Ze względu na możliwość zdobywania tych informacji wcale chętnie zgłaszałem się rano w tej komendzie, stosownie do zarządzenia, o którym wyżej wspominałem. Jednego razu udało mi się nawet posłyszeć nadawaną przez radio niemieckie mowę samego Hitlera, w której miotał się ze wściekłością i rzucał pod adresem Anglii groźby zniszczenia przy pomocy swej nowej broni.
Powyżej jeden z budynków zniszczonych przez Niemców – Towarzystwa Zaliczkowego – Kasy Oszczędności w Jaśle u zbiegu ulic Kościuszki i Rejtana.
W wysiedlonym Jaśle nie pozostał ani jeden mieszkaniec. Pogróżki o rozstrzeliwaniu nie stosujących się do rozkazu opuszczania miasta nie były bezpodstawne. W domu przy ulicy Klasztornej zastrzelony został N. Zapór. W piwnicy domu A. Lauterbacha przy obecnej ulicy W. Pola zastrzelony został nieznany bliżej inwalida, w polu przy domu A. Breitmeierowej znaleziony został również zastrzelony nieznany człowiek, podobnie jak i w domu N. Lipkowej przy ulicy 3-go Maja.
Po całkowitym opróżnieniu Jasła z ludności hitlerowcy przystąpili do systematycznego, planowego palenia miasta i burzenia go z początkiem października 1944 r. Wieści o tej akcji dotarły zaraz do wysiedlonych, ale nikt im z początku nie dawał wiary. Na froncie w okolicy Jasła nie było wtedy żadnych większych działań wojennych, poza pozycyjnym ostrzeliwaniem się wzajemnym i to sporadycznie. Nie odbywały się nawet jakieś znaczniejsze koncentracje czy przesunięcia strategiczne. Jednym słowem żadne względy militarne nie dawały podstaw do niszczenia miasta. Dlatego też początkowo traktowaliśmy te wieści jako pogłoski nierealne, tym bardziej, że nie było możliwości sprawdzenia. Wstęp do miasta był wzbroniony pod groźbą zastrzelenia, a wysiedleni przebywający już na zachód od Trzcinicy nie mieli żadnego widoku na Jasło. Jedynie ci. którzy zatrzymali się w Bryłach, Jareniówce i Opaciu widzieli, że nad Jasłem zaczęły się wznosić dymy, a w nocy łuna, ale dokładnie nikt nie wiedział co się w mieście dzieje, ani nikt nie spodziewał się, że Niemcy dopuszczą się tak potwornej zbrodni na bezbronnym mieście.
Tymczasem rzeczywistość przeszła najgorsze obawy. Jak się później przekonaliśmy Niemcy hitlerowscy postanowili nie pozostawić w Jaśle dosłownie kamienia na kamieniu i z całą systematycznością przystąpili do planowanego, całkowitego zniszczenia miasta. Najpierw dowództwo oznaczyło każdy bez wyjątku dom w mieście odpowiednimi napisami, w jaki sposób i jakimi środkami ma być ten dom zniszczony, a następnie pozostawione na miejscu specjalne oddziały pionierskie dokonywały niszczenia i burzenia miasta. Mniejsze budynki palono w ten sposób, że gromadzono wewnątrz budynku na stosie pozostawione sprzęty i materiał łatwopalny, stos ten polewano ropą i podpalano. Natomiast większe obiekty wysadzano w powietrze za pomocą min. (…)
Jasło po opuszczeniu przez wojska niemieckie (1945). Wnętrze kościoła farnego.
Publikacja ta w całości dostępna jest na naszej stronie, w zakładce „OPRACOWANIA”w formacie pdf.
W książce „Wspomnienia o Jaśle 1939-1960″ znajdują się prace następujących osób:
- Władysław Mendys, Wspomnienia o Jaśle w dniach zagłady i powracania do życia,
- Marian Bernacki, Moje wspomnienia o Jaśle,
- Jan Sobota, Jasło w latach okupacji niemieckiej,
- Stanisław Peters, Jasło – miasto śmierci.
Ponadto, wykaz ulic Jasła oraz domów i właścicieli na31 sierpnia 1939 r. opracowane przez Aleksandra Ernesta Krementowskiego. Przedmowa pióra Felicji Jałosińskiej, recenzja Alfred Sepioł.
Zdjęcia budynków i ruin ze zbiorów Jerzego Rucińskiego z portalu http://www.kartki.umjaslo.pl.
/ms/