Realizując projekt „Miejsca pamięci – materialne świadectwo wydarzeń szczególnych dla lokalnej i narodowej tożsamości” przybliżamy jedno z cennych historycznie miejsc w Jaśle.
W okresie autonomii galicyjskiej – w 1868 r. – w Jaśle powstało Miejskie Gimnazjum Męskie. W roku 1875 stało się Później stało się szkołą państwową. Pierwszym miejscem nauki był budynek w Rynku, w obiekcie magistratu. Od 1892 r. szkoła ta miała swój nowy budynek przy skrzyżowaniu ulic Czackiego i Mickiewicza. Problemem jednak był brak bursy (internatu) dla uczniów z dalszych stron, którzy mogliby w nim zamieszkać, bo ceny za stancje u mieszkańców Jasła dla znacznej części były za wysokie. W tym celu władze szkolne zakupiły parcelę przy ul. Na Młynek i rozpoczęto budowę takiego obiektu. Poświęcenie kamienia węgielnego miało miejsce w dniu 8 maja 1911 r.
Fot. Przed wejściem do budynku.
Po zakończeniu budowy, w dniu 5 października 1912 r. miało miejsce poświęcenia działającej już od września bursy, której nadano jej imię Adama Mickiewicza. W pierwszym roku jej funkcjonowania zamieszkiwało w niej 40 uczniów. Utrzymywał ją Wydział Towarzystwa Opieki nad Młodzieżą Gimnazjalną w Jaśle. W latach I wojny światowej w budynku był szpital wojskowy dla rannych i dochodzących do zdrowia żołnierzy. W czasie 20-lecia międzywojennego bursa znów spełniała charakter internatu dla uczniów Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Króla Stanisława Leszczyńskiego w Jaśle.
Niemcy wkroczyli do Jasła w dniu 8 września 1939 r. Zaczęła się okupacja. W niedługim czasie później w budynku dotychczasowej bursy znalazła siedzibę placówka niemieckiego gestapo. Już w 1940 roku nazwa „Bursa” dla mieszkańców Jasła i regionu znaczyła tyle, co dla mieszkańców Warszawy „Szucha”. Na parterze i na piętrze budynku były m.in. wartownia, sale do przesłuchań i biura oraz sypialnie gestapowców, magazyny. W piwnicy znajdowały się zachowane w części do dzisiaj cele, w których przebywali więźniowie przewożeni na śledztwo z olbrzymiego gmachu więzienia w Jaśle. Spali na betonowej posadzce, otrzymywali o wiele gorsze jedzenie niż w więzieniu. Nie mieli tu prawa korzystać z pomocy lekarzy więziennych.
W czasie śledztwa więźniów przesłuchiwano w brutalny sposób, dręcząc fizycznie i psychicznie. Działania takie doprowadzały przesłuchiwanych do ciężkiego stanu, czasami nawet do śmierci. Inni, skatowani, wracali do więzienia, a stamtąd byli wywożeni na miejsca masowych egzekucji (las warzycki, cmentarz żydowski w Jaśle i inne), do większych więzień (Tarnów, Kraków), do obozów koncentracyjnych (Oświęcim). Przez lata okupacji niemieckiej – do czasu wysiedlenia i zniszczenia Jasła końcem 1944 roku – przez „Bursę” przeszło minimum 10 tysięcy osób z całego Podkarpacia.
Fot. Wnętrze celi.
Wśród nich był między innymi więzień Antoni Chajec, którego wspomnienia – relację przekazał nam nasz nauczyciel historii, P. Wiesław Hap. Z tych informacji dowiadujemy się (cytujemy)”: „W więzieniu w Jaśle przebywałem 21 dni. W „Bursie” byłem bity przez gestapowca Matheusa ręką, bykowcem, łańcuchem. Byłem kopany. Przesłuchiwał mnie również tłumacz o nie znanym mi nazwisku, który również bił mnie po całym ciele i raz doliczyłem siedemdziesięciu sześciu uderzeń bykowcem, po czym straciłem przytomność. W ten sposób byłem przesłuchiwany czterokrotnie (…)”. Na temat brutalności gestapowców i metod ich przesłuchań i gnębienia niewinnych ludzi zachowało się nieco materiałów. Znane są nazwiska oprawców z „Bursy”, Niemców, ale niestety, wśród nich jednym z największych potworów był Polak – Teodor Drzyzga.
Wraz z niszczeniem w 97% Jasła w ostatnich miesiącach 1944 roku budynek bursy został przez Niemców w części wewnętrznej spalony, ale zachował się w całości jako jeden z nielicznych. Po II wojnie światowej obiekt stał się na dość długi okres czasu, aż do wybudowania obecnego budynku szpitala specjalistycznego, siedzibą jasielskiego szpitala. Teraz w miejscu dawnej ul. Na Młynek – obecnie przy ul. Za Bursą 1 – mieści się tu Oddział Psychiatryczny Szpitala Specjalistycznego w Jaśle. Do dziś w suterenach „Bursy” zachowały się dwie cele zamienione w latach powojennych na jasielską Izbę Pamięci. W tym wyjątkowym miejscu pamięci, dla mnóstwa mieszkańców Jasła zupełnie nieznanym, zebrano pamiątki po ofiarach hitlerowskich zbrodni i więźniów. Można tu dostrzec między innymi: kajdany do zakuwania więźniów na ręce i na nogi, stare fotografie z czasów okupacji, przedmioty po więźniach i inne pamiątki z czasów wojny. Znajduje się tam też krótka historia tego miejsca opracowana przez P. Wiesława Hapa.
Wychodząc z zachowanych cel zamykamy za sobą charakterystyczne drzwi, a na zewnątrz budynku możemy odczytać z pamiątkowej tablicy słowa: „Pamięci tych co w latach wojny 1939 – 1944 przez gestapo niemieckie zadręczeni tu w lochach więziennych skonali lub wyprowadzeni z nich od kuli niemieckiej padli albo w obozach koncentracyjnych zginęli – ocaleli towarzysze – więźniowie”.
Od dwudziestu pięciu lat opiekują się tym miejscem instruktorzy i harcerze naszej – bo jesteśmy jej aktywnymi harcerkami – 139. Drużyny Harcerskiej „Lisy” z Zespołu Szkół Miejskich nr 3 w Jaśle. Często je odwiedzamy, co jakiś czas sprzątamy, a raz na kilka lat przeprowadzamy tam większą renowację.
Fot. Na tle Bursy w ramach wycieczki z uczniami ISP nr 12.
Wiktoria Gomuła i Julia Centler
Spacer po miejscach związanych z Ignacym Łukasiewiczem
W ramach projektu „Miejsca pamięci – materialne świadectwo wydarzeń szczególnych dla lokalnej i narodowej tożsamości” propagujemy postać Patrona naszej Szkoły i „jasielskie” miejsca z nim związane. Wszystkich jaślan zapraszamy do wiosennego spaceru.
W trasę tego wyjątkowego spaceru wyruszamy spod budynku Gimnazjum Nr 2 z Oddziałami Integracyjnymi im. Ignacego Łukasiewicza w Jaśle przy ul. Szkolnej 38. Tu na frontonie obiektu, tuż przy głównym wejściu do szkoły znajduje się piękna tablica w formie płaskorzeźby, której autorem jest artysta rzeźbiarz Andrzej Samborowski – Zajdel.
Fot. Przed szkolną tablicą Patrona.
Przedstawia ona twarz Łukasiewicza, wizerunek jego pierwszej lampy naftowej oraz fragment krajobrazu Podkarpacia z szybami naftowymi. Obok widnieje napis o treści: „W hołdzie Honorowemu Obywatelowi Miasta Jasła, twórcy przemysłu naftowego, wielkiemu Polakowi i humaniście, Patronowi naszego Gimnazjum – Ignacemu Łukasiewiczowi – Społeczność szkolna, Jasło 13 czerwca 2003 r.” Tablicę ufundowały: Rafineria Jasło S. A. i Poszukiwania Nafty i Gazu Jasło Sp. z o.o. w roku jubileuszowym 150-rocznicy narodzin przemysłu naftowego kiedy jasielska Rafineria obchodziła swoje 115-lecie, a Gimnazjum nr 2 przyjęło imię twórcy światowego nafciarstwa i gazownictwa. W środku budynku szkolnego warto zwiedzić kącik pamięci Patrona oraz historii przemysłu naftowego i gazowniczego w Jasielskiem i na Podkarpaciu. Jest tam m.in. kopia portretu Łukasiewicza A. Grabowskiego.
Wychodzimy spod budynku ZSM nr 3 w Jaśle i kierujemy się w stronę jasielskiego Rynku. Tam wokół niego znajdują się odbudowane po II wojnie piętrowe kamieniczki w stylu XIX-wiecznym. Jedna z nich jest szczególnie ważna. Stoi ona w północnej części Rynku i nosi numer 17. Na parterze tego domu prowadził aptekę Ignacy Łukasiewicz.
Fot. Pod tablicą w Rynku.
Na zewnętrznej ścianie budynku jest widoczna nieco wyblakła tablica o treści: „W tym domu w latach 1857 – 1864 prowadził aptekę wynalazca lampy naftowej Ignacy Łukasiewicz, Honorowy Obywatel Miasta Jasła, założyciel pierwszej destylarni w Ulaszowicach”. Warto wiedzieć, że Ignacy Łukasiewicz na Podkarpaciu prowadził apteki w Gorlicach, Brzostku i najdłużej w Jaśle. Kiedy tu mieszkał i pracował na jasielskiej wystawie C.K. Towarzystwa Gospodarczo – Rolniczego, w dniach 27 – 29 maja 1858 r., prezentował swoje osiągnięcia i wyroby z ropy naftowej pochodzące z destylarni w Ulaszowicach pod Jasłem.
Przechodząc w stronę zabytkowego Starego Cmentarza w Jaśle zmierzamy do pochowanej tam jedynej córeczki Łukasiewiczów – Honoraty ze Stacherskich i Ignacego – Marianny. Dziewczynka ta urodziła się w Jaśle w dniu 1 lutego 1858 r. Żyła bardzo krótko, niespełna dwa latka. Zmarła w dniu 7 grudnia 1859 r. i została pochowana w małym grobie na jasielskim Starym Cmentarzu. Miejscem tym opiekują się uczniowie Gimnazjum nr 2, której Patronem jest Ignacy Łukasiewicz.
Fot. Przy grobie córki Łukasiewicza.
Z miejsca gdzie spoczywa córeczka Łukasiewicza koniecznie trzeba przejść do jeszcze jednego niezwykłego miejsca. Przechodzimy przez most na rzece Jasiołce. Kierujemy się w stronę szpitala powiatowego. Idziemy chodnikiem w kierunku ronda „Solidarności”, mijamy je i ul. Lwowską przechodzimy w rejon budynku pod numerem 12. Nieopodal, kilka metrów od głównej ulicy, stoi granitowy obelisk z tablicą upamiętniającą powstanie w tej okolicy pierwszej w świecie destylarni ropy naftowej.
Fot. Obok obelisku pierwszej destylarni.
W 1856 r. tu, na obszarze Ulaszowic, Ignacy Łukasiewicz założył pierwszą na świecie destylarnię, czyli rafinerię ropy naftowej. Spaliła się ona 24 grudnia 1859 r. Okoliczni mieszkańcy z obawy przed ponownym pożarem nie wyrazili zgody na jej odbudowę. W efekcie później Łukasiewicz założył swoją nową rafinerię w Polance koło Krosna, a potem w Chorkówce, gdzie mieszkał do końca życia.
Aleksandra Modras i Kinga Bysko
Tadeusz Szymański. Odegrał istotną rolę w akcji "Gamrat"
Publikujemy opracowanie Zdzisława Szymańskiego, członka Stowarzyszenia Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego. Poświęcone jest ono wydarzeniom za czasów wojny. Ukazuje nowe fakty dotyczące tak znaczącego wydarzenia jakim była akcja Armii Krajowej na „Zbrojownię Gamrat”, w grudniu 1943 r. W akcji tej – według dowodów odkrytych w ostatnich latach – bardzo ważną rolę w akcji tej odegrał Tadeusz Szymański ps. „Borys”, brat autora artykułu.
Aby przeczytać opracowanie wejdź do zakładki „publikacje” albo kliknij tutaj.
Na zdjęciu obok – Tadeusz „Borys” Szymański. Poniżej wraz z dowództwem Kompanii w Czermnej w sierpniu 1944 r.
W hołdzie Tym, którzy 70 lat temu podnosili Jasło z ruin
Styczeń to dla Jaślan miesiąc wyjątkowy. W styczniu 1945 r. rozpoczęła się ofensywa, która doprowadziła do wypędzenia niemieckich wojsk okupacyjnych. Do Jasła zaczęli powracać mieszkańcy. Rozpoczął się trud odbudowy bestialsko zniszczonego miasta. Zapraszamy do przeczytania tekstu Prezesa SMJiRJ Wiesława Hapa, w którym odwołuje się wspomnień świadków tamtych czasów.
Wiesław Hap
W hołdzie Tym, którzy 70 lat temu podnosili Jasło z ruin
Czy da się przyłożyć jakąkolwiek miarę do tego co dziś nas trapi do sytuacji w jakiej znaleźli się jaślanie w styczniu 1945 roku? Kiedy przebrzmiały echa sowieckich katiuszy i pocisków artylerii czechosłowackiej, a Niemcy wycofali się pod naporem tych armii na zachód, dobiegła końca tzw. „operacja jasielska”. Ta trzydniowa ofensywa mająca miejsce w dniach 15, 16 i 17 stycznia owego roku dała im, tak przynajmniej wówczas byli przekonani mieszkańcy Jasielszczyzny, upragnioną i wyśnioną wolność. Byli już na granicy wytrzymałości, mieli dość okupacji niemieckiej, przelanych łez, ofiar eksterminacji i terroru, niepewności każdego kolejnego dnia. Nie brali wtedy pod uwagę, że nie ze swojej woli powoli wchodzą w orbitę wpływów sowieckich. Ale wówczas mieli inne sprawy na głowie.
Duża część wysiedlonych mieszkańców Jasła orientowała się bardziej lub mniej, że na przestrzeni ostatnich miesięcy 1944 roku, Niemcy po ograbieniu całego mienia niszczyli Jasło. Jeszcze ci oprawcy nie zakończyli swojego zbrodniczego dzieła, a ks. prof. Stanisław Jakubczak zanotował w pamiętniku m.in. takie zdania: „Jasło – piękne i schludne miasto, położone na Podkarpaciu w Małopolsce Zachodniej w zagłębiu naftowo – gazowym – nie istnieje. Leży w popiołach i gruzach.” Najlepszy obraz tych zniszczeń mieli ci, którzy okres wygnania spędzali najbliżej swojego dogorywającego miasta, z przerażeniem obserwujący akty tej zbrodni na ich bezbronnym grodzie m.in. ze wzgórz jareniowskich i krajowickich. Zanim jednak nie powrócili do ruin Jasła i sami na miejscu osobiście nie zobaczyli co się stało, nikt spośród nich nie był w stanie zdać sobie sprawy z rozmiaru i skali tragedii.
Na zdjęciu: wnętrze kościoła farnego.
Ci, którzy uratowali życie w okresie dotychczasowych działań wojny i okupacji, byli na tyle szczęśliwi, że niezwłocznie po przejściu frontu postanowili wrócić do swojego rodzinnego gniazda. Nie było to jednak zadaniem łatwym. Docierali w ogromnej większości z zachodu, na piechotę. Ze względu na zniszczenie mostów na Wisłoce przechodzili prowizoryczną kładką opartą na resztkach żelaznego mostu kolejowego. Zmierzających w stronę miasta powracających ogarniał coraz większy niepokój.
Oddajmy głos jednemu spośród nich, późniejszemu wiceburmistrzowi Jasła, Władysławowi Mendysowi, który tak wspominał swój powrót: „Już w pierwszych krokach ogarnęło mnie jakieś zdziwienie, a następnie zaniepokojenie i lęk. (…) Obecnie wszystkie mijane budynki zniknęły, a na ich miejscu pozostały dymiące zgliszcza. W miarę dalszego posuwania się ulicą ogarniało mnie coraz większe przerażenie i groza. Wszystkie domy były wypalone bądź zburzone i w powietrzu unosił się swąd i czad po pożarze. Gdziekolwiek się człowiek nie zwrócił, wszędzie wzrok napotykał czarne, zwęglone zgliszcza i stosy gruzów. Zapuściłem się w stronę rynku, lecz ulice prowadzące do śródmieścia zawalone były wysokimi zwałami gruzu z wysadzonych w powietrze kamienic, w których tkwiły gdzieniegdzie dymiące się jeszcze belki. Uczucie grozy potęgowała upiorna cisza, przerywana tylko chrzęstem blach porozrywanych rynien i dachów. I nigdzie żywego człowieka. Całe miasto zmieniło się w jedno wielkie cmentarzysko”.
Na zdjęciu Władysław Mendys
I przez kolejne dni i tygodnie jaślanie wracali. Z bardzo mieszanymi odczuciami. Dzięki opatrzności Bożej przeżyli, jednak po powrocie przeżyli szok, stracili wszystko co często było dorobkiem kilku pokoleń, ich samych i przodków. Istotna część spośród nich miała nawet problem z odszukaniem miejsca gdzie stał ich dom. Kiedy w końcu tam dotarli, sporo z nich widząc, że nie ostało się z ich dobytku nic, otarło łzy, i chcąc nie chcąc postanowiło, że nie mają wyjścia i muszą przenieść się w inne strony. Najtwardsi zdecydowali się zostać w zgliszczach tego wymarłego miasta. Można sobie dziś zadać pytanie: skąd mieli tyle samozaparcia i tyle siły? Za mieszkanie posłużyły im piwnice i wypalone pomieszczenia zniszczonych kamienic. Jak wspominał jeden z nich, Stanisław Peters: „W piątym dniu powrotu można już było spotkać ludzi, którzy oglądali swe zniszczone domostwa, brali się do naprawy tego, co jeszcze można było uratować. Nie odstraszała ich ciasnota, tragiczne warunki bytu. Skryli głęboko w sercu tragedię i powzięli twarde postanowienie odbudowy Jasła jeszcze piękniejszego, jeszcze foremniejszego, na przekór wszystkim Gentzom i całej złośliwej głupocie niemieckiej”.
Problemów z życiem w takich warunkach było co niemiara. Posłuchajmy relacji uczestnika tamtych wydarzeń – Mariana Bernackiego: „Na skutek straszliwej nędzy i fatalnych warunków higienicznych szerzyły się wśród pogorzelców choroby. Ja też chorowałem, leżałem w ociekającej wodą suterenie, a całym moim pożywieniem była odrobina ugotowanej, stęchłej mąki i mała ilość jakiegoś gorzkiego napoju. Tak żyli wszyscy moi bliscy i wszyscy jaślanie. Bardzo wielu wyjechało z Jasła do innych miejscowości na zawsze. Jednak kilkuset zdobyło się na bohaterstwo pozostania w ruinach miasta i wierni swemu miastu z miejsca rozpoczęli gigantyczny trud odbudowy”.
Wokół panowała ostra zima, a oni nie mieli prądu, gazu, wody, żywności, ubrań… . W poszukiwaniu pożywienia udawali się pieszo do szeregu miejscowości regionu, jak wtedy mówiono „na żebry”, i określenie to nie znaczyło dokładnie tego z czym nam się obecnie kojarzy. Dobrzy ludzie, zdając sobie sprawę z nieszczęścia jaślan wspierali ich na miarę własnych, często też niewielkich, możliwości. Pierwszy sklep w „tamtym” Jaśle był zaopatrywany w ten sposób, że prowadzący go szli po towar do Krosna i wraz z nim wracali na piechotę do Jasła. Wyposażenie tych pierwszych, pofrontowych „mieszkań” było bardziej niż ubogie. Jak po latach ci dzielni mieszkańcy wspominali, niewielu spośród nich miało nawet prowizoryczne szafy i to także dlatego, że całość garderoby w większości mieli … na sobie. Powoli wysychały łzy, wracał optymizm, rodził się entuzjazm do wspólnego działania, do odbudowy. A brakowało wszystkiego: łopat, kilofów, taczek, nie mówiąc o innych, bardziej zmechanizowanych sprzętach i urządzeniach.
W takiej samej biedzie i niedostatku, ale z wiarą na lepsza przyszłość pod każdym względem, funkcjonowały również władze miejskie na czele z burmistrzem Stanisławem Kuźniarskim i wiceburmistrzem Władysławem Mendysem. Magistrat miał siedzibę w zniszczonym domu burmistrza, jego członkowie, z braku środków finansowych pracowali w pełni społecznie. Przez dłuższy czas nie mieli nawet biurka, pisali na starych zeszytach szkolnych. Ludzie sobie nawzajem pomagali, wspierali się, stanowili zgraną grupę bliskich sobie osób mających wspólny cel. Na miarę ówczesnych możliwości powoli „uruchamiano” różne dziedziny życia miasta: szkolnictwo, służbę zdrowia, administrację, urzędy i przemysł.
Każdą wolną chwilę społeczeństwo miasta wykorzystywało na odgruzowywanie, a później na pomoc przy odbudowie. I to ówcześni mieszkańcy Jasła, którego miało nie być, okazali się jego nigdy niedocenionymi tak naprawdę bohaterami. To właśnie oni sprawili, że odrodziło się jak Feniks z popiołów po tej straszliwej pożodze wojennej. To dzięki Jaślanom (świadomie piszę z szacunku z dużej litery) wbrew wszystkiemu to miasto ocalało, przetrwało i żyje nadal. My, dzisiejsi mieszkańcy winni jesteśmy Im głęboki szacunek i wdzięczność za to co w tamtych trudnych czasach zrobili … dla nas. Może czas najwyższy, by dla tych w większości bezimiennych bohaterów ufundować skromną tablicę w hołdzie i z wdzięczności za odbudowę naszego miasta. Tak po prostu, po ludzku, jesteśmy Im to winni. Wszak historię i jej dorobek tworzą oraz zapisują ludzie. Zwłaszcza tacy nieprzeciętni jak Oni… .
Wiesław Hap – prezes Stowarzyszenia Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego
/fragmenty wspomnień pochodzą z archiwum i publikacji SMJiRJ/
Kto pomoże rozwikłać tajemnicę afisza o wysiedleniu mieszkańców Jasła?
W związku z kolejną rocznicą wysiedlenia i niszczenia przez Niemców w 1944 roku Jasła, warto zwrócić uwagę na kwestię, której wyjaśnienie jest bardzo ważne dla dziejów naszego miasta i jego mieszkańców. Może żyją jeszcze ludzie, którzy mogą pomóc w jej rozwikłaniu…
Na znajdującej się do końca października wystawie w Muzeum Regionalnym w Jaśle został zaprezentowany oryginał afisza niemieckiego nakazującego ewakuację mieszkańców Jasła. Jest on własnością mieszkającego od wielu lat w Sanoku Pana Stanisława Lewka, który jako młody jaślanin, tuż przed wysiedleniem, we wrześniu 1944 roku zerwał go z drzwi kościoła franciszkańskiego. Z kolei drugi oryginał takiego afisza znajduje się w zbiorach jasielskiego kolekcjonera Pana Stanisława Kwilosza. Otrzymał go on w latach osiemdziesiątych XX wieku od śp. Pana Jacka Czekaja, który jednoznacznie przekazał w swojej relacji, iż afisz ten zerwała jego mama w chwili opuszczania jasielskiego domu i udawania się na wysiedlenie.
I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że te dwa afisze zarządzenia niby takie same… różnią się jednak od siebie. O ile w obydwu wersjach tekstu w języku niemieckim różnice są niewielkie (jedna literówka), to w wersji polskiej na jednym z nich zabrakło bardzo istotnego zdania o treści: „Ludności dozwolonym jest zabranie swego mienia.” (w obydwu wersjach części „niemieckiej” to zdanie nie wypadło i znajduje się zarówno na jednym, jak i na drugim afiszu).
Nasuwa się zatem co najmniej kilka pytań i wątpliwości. Który afisz był tym „pierwotnym”? Czy ten drugi był dodrukowywany później? Czy to jedno zdanie znajdowało się w pierwszym wydruku, a w drugim pominięte, czy było odwrotnie? Czy uczyniono to świadomie, czy było to przeoczenie, błąd człowieka? A może władze niemieckie najpierw zgodziły się na możliwość zabrania przez mieszkańców mienia, a później zmieniły zdanie i wydrukowano nowy afisz? Ale dlaczego wówczas nie usunięto tego zdania w wersji niemieckiej? Równie dobrze mogło jednak być odwrotnie, najpierw starosta Gentz być może zakazał zabrania mienia, a następnie zmienił swoje zdanie. Jaka jest prawda historyczna?
Być może jest ktoś, kto dysponuje jeszcze oryginałem takiego archiwalnego afisza i wie jak było naprawdę. Może jest ktoś, kto pracował w jednej z jasielskich drukarni, które mogły drukować to zarządzenie (te dwie wersje zarządzenia) i może coś wiedzieć na interesujący nas temat. Jest to być może ostatnia szansa, dokąd jeszcze żyją świadkowie tamtych wydarzeń, na znalezienie odpowiedzi na nurtujące nie tylko historyków i pasjonatów dziejów naszego miasta pytania związane z tym tragicznym zarządzeniem niemieckiego okupanta… .
Wiesław Hap – historyk i prezes Stowarzyszenia Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego
Zdjęcia przedstawiają obydwie wersje afisza. Jeden ze zb. Stanisława Lewka, drugi ze zb. Stanisława Kwilosza.
Piękno Jasła w oczach Żydów
Zapraszamy do przeczytania artykułu o przedwojennym Jaśle. Oparty został na przekładzie fragmentu książki, która ukazała się po wojnie w Izraelu. Wydali ją Żydzi z Towarzystwa Jasielskiego.
Mariusz Skiba
Uroki dawnego Jasła oczami Żydów
W Internecie znalazłem ciekawą książkę o Jaśle. Wydana została w latach 50. przez Żydów, przedwojennych mieszkańców naszego miasta, którzy założyli w Tel Awiwie Towarzystwo Jasielskie. Zasadniczą część książki stanowią wspomnienia rabina dr. Izaaka Rappoporta, który do tragicznych czasów II wojny mieszkał w Jaśle. Opisuje on dzieje tutejszej społeczności żydowskiej, podaje wiele interesujących wątków. Znalazłem tam m.in. fragment dotyczący warunków życia w Jaśle przed wojną oraz wyglądu parku miejskiego. Zapraszam do przeczytania tego tekstu. Został on przetłumaczony z języka angielskiego. Opis wzbogaciłem zdjęciami ze zbiorów Pana Jerzego Rucińskiego.
Oto ten tekst:
W mieście pełnym zieleni, drzew i krzewów panował przyjemny klimat. Z północy, od gorajowickich gór i lasów Kowalów, latem wiał często chłodny wiatr. Przyjemne były delikatne bryzy z kierunku Sobniowa, Wrocenko [może chodziło tu o Wolicę? – MS] i Hankówki, z drugiej strony miasta. Z peryferyjnego osiedla Morikim [??? – MS], docierał słodki zapach świeżo skoszonego siana, można było tam zobaczyć pierwsze łodygi dojrzewającego zboża. Co więcej, trzy rzeki opływające miasto zapewniały mu, chłód i przyjemną atmosferę w letnie dni. (…)
Obok – okładka cytowanej książki z krainaksiazek.pl.
Mieszkanie w zadbanym miasteczku, pozbawionym tradycji chasydzkich, ubieranie się zgodnie z ówczesną modą, sporo wykształconych Żydów – składały się na poczucie życia w nowoczesnym mieście, niekiedy nazywanym „bezbożnym”¹ lub „miastem asymilacji”. Nieortodoksyjni Żydzi mówili o Jaśle „nowoczesne i czyste”.
[¹Słowo „bezbożne” użyłem w znaczeniu „osób nie będących wyznawcami judaizmu”. Chciałbym tu bowiem zauważyć, że Autor był bardzo oddany sprawom swej religii, nie wydaje się jednak aby należał do społeczności ortodoksyjnych – MS].
Uroku miastu dodawał rozległy park. Rozciągał się od ulicy 3 Maja do gmachu sądu przy ulicy Chełmskiej, a na szerokość ograniczały go ulice Czackiego i Sobieskiego. Został on otwarty dla publiczności w 1900 r., podczas manewrów cesarskich (cesarz Franciszek Józef, uczestniczący w grach wojennych, wraz z rodziną odwiedził miasto i okolice).
Park Miejski, Wyd. S. Fränkl w Jaśle, pocztówka z 1904. Z lewej C.K. Urząd Pocztowy, z prawej glorietka.
W parku rosły drzewa wielu gatunków, przy zacienionych ścieżkach stały ławki. Przyjemność spacerowiczom sprawiały kwietne zapachy snujące się z kolorowych klombów pełnych roślin. Róże, lilie, goździki i inne kwiaty rosły w wielkiej obfitości. Na trzy główne aleje cień rzucały krzewy, białe brzozy i kasztanowce.
W parku był kort tenisowy, a na jednym z placów stała altanka ze stromym dachem zwieńczonym miedzianym wężem trzymającym w ustach długą trąbę. Latem spacerowiczom przygrywała orkiestra.
Pisząc o „altance”, oczywiście Autor miał na myśli naszą, obecnie tak pięknie odnowioną Glorietkę. Do dziś wieńczy jej szczyt długoogoniasty eol dmiący w trąbkę – to nie wąż, ale uosobienie antycznego bożka wiatru. Powyżej Glorietka w 1911 roku.
Na kolejnym placu stał ogromny kilkumetrowy pomnik dla upamiętnienia wielkiego polskiego bojownika Kościuszki, stojącego z uniesioną głową, wypiętą piersią i szablą z brązu w rękach. Był on otoczony kolumienkami, z których zwisał ciężki brązowy łańcuch. Trzeci, okrągły trawiasty placyk, otaczały kręgi krzewów i różnokolorowych kwiatów. Do parku prowadziły główne spacerowe ulice miasta – Kościuszki i 3 Maja.
Powyżej – pomnik Tadeusza Kościuszki, w tle gmach Sądu Obwodowego.
Ulubionym miejscem przechadzek w Szabat i święta była droga do Gorajowic i Kowalów, otoczona wzgórzami blisko kamieniołomu. Latem wiele osób szło drogą na Hyclówkę, aby popływać w rzece niedaleko Kaczorowów. Przez wiele lat była to jasielska „plaża”. Pływało się też na Targowicy pod żelaznym mostem. Wybór zależał od pory roku i bezpieczeństwa, bo pływacy dość często obrzucani byli kamieniami przez nieżydowską młodzież.
Książka, z której pochodzi cytowany tekst nosi tytuł Historia Żydów w Jaśle (Jasło, Polska). Autorami są: Moshe Nathan Even Chaim (Rapaport), William Leibner, Phyllis Kramer. Opublikowana została przez Towarzystwo Jasielskie w Tel Awiwie, w 1953 r. Udostępnia go w Internecie strona www.jewishgen.org. Jest to wersja angielska, przekład z hebrajskiego.
Ilustracje wykorzystane w tym tekście pochodzą ze zbiorów Pana Jerzego Rucińskiego, ze strony http://www.kartki.umjaslo.pl.
Miłośnicy Jasła wspominają czas wysiedlenia
Rocznica wysiedlenia Jasła była okazją do organizacji ważnych imprez kulturalnych. Chętnie wysłuchiwano relacji naocznych świadków tamtych wydarzeń. Wśród dzielących się wspomnieniami byli członkowie Stowarzyszenia Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego. Specjalnego wywiadu dla „Nowego Podkarpacia” udzielił Henryk Zych, były Prezes, a obecnie Członek Zarządu SMJiRJ.
Zapraszamy do przeczytania wywiadu pt. „Miłośnik Jasła”. Z Henrykiem Zychem o czasach II wojny rozmawiała Red. Marzena Miśkiewicz. Wywiad jest dostępny w Internecie na portalu „TwojeJasło.pl”.
Aby go przeczytać – kliknij tutaj.
Na zdjęciu Henryk Zych. Fotografia z portalu www.podkarpacie.media.pl
70 lat temu jaślan wypędzono z ich domów
W związku z 70. rocznicą wysiedlenia mieszkańców Jasła i wielu miejscowości naszego powiatu przedstawimy fragment wspomnień Władysława Mendysa z książki „Wspomnienia o Jaśle 1939-1960” wydanej przez Stowarzyszenie Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego.
Nadszedł wrzesień 1944 r. Minęło już pięć lat wojny, a z nią okupacji hitlerowskiej. Sytuacja na frontach wojennych i wewnątrz kraju, jak również zachowanie się i nastroje Niemców wskazywały coraz wyraźniej, że zbliża się nieuchronnie koniec panowania hitlerowskiego. Toteż coraz żywsza nadzieja na rychłe wyzwolenie spod okupacji ożywiała ludność i dodawała sił na przetrwanie wojny. Ale nikt nie przeczuwał też, jaką szatańską niespodziankę przygotował dla Jasła najeźdźca hitlerowski na ostatnie chwile swych tyrańskich rządów.
Na zdjęciu powyżej rynek Jasła podczas okupacji hitlerowskiej w roku 1942.
Oto jak grom z jasnego nieba spadła na mieszkańców Jasła wieść, że wszyscy bez wyjątku mają opuścić miasto i osiedlić się w dowolnych miejscowościach na zachód od rzeki Wisłoki. Mianowicie 13 września 1944 r. ukazał się na murach miasta, bez jakichkolwiek uprzednich ostrzeżeń, zredagowany w języku niemieckim i polskim – rozkaz komendanta wojsk niemieckich, nakazujący wszystkim bez wyjątku mieszkańcom opuszczenie miasta najpóźniej do piątku dnia 15 września 1944 r. do godz. 18:00 i udania się na osiedlenie w okolice Nowego Sącza i Gorlic oraz Biecza. Rozkaz podawał na wstępie, że natychmiastowa ewakuacja miasta Jasła została zarządzona celem zabezpieczenia ludności cywilnej, oraz że ludność może zabierać ze sobą swoje mienie.
Na zdjęciu Władysław Mendys (1899-1996). Adwokat, działacz społeczny. Absolwent szkoły Ludowej i Gimnazjum w Jaśle. Żołnierz c.k. armii w czasie I wojny światowej oraz Wojska Polskiego w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. Po II wojnie światowej wiceburmistrz Jasła, radny miejski, powiatowy i wojewódzki. Członek chóru „Echo” i teatru amatorskiego. Pierwszy przewodniczący SMJiRJ.
Oświadczenia te stanowiły jednak tylko złośliwą perfidię, gdyż ani w Jaśle, ani w jego okolicy nie były podejmowane, ani nawet przewidywane żadne działania wojenne, mogące zagrażać samemu miastu, a również jeśli chodzi o pozwolenie na zabieranie swego mienia, to ukryta w nim była chyba tylko złośliwa ironia, obliczona na moralne pognębienie wypędzanej ludności, albowiem ludność pozbawiona była wszystkich środków lokomocji. Korzystanie z kolei było ludności cywilnej zabronione, a nawet pojazdy konne zabierało natychmiast wojsko, tak że można było zabrać tyle co mieściło się w bagażu ręcznym. Rozkaz powyższy zaopatrzony był dodatkiem podpisanym przez ówczesnego starostę niemieckiego dra Waltera Gentza, w którym tenże nakazywał natychmiastowe i bezwzględne zastosowanie się do rozkazu Komendanta Wojsk Niemieckich. Ponadto po ulicach miasta krążyły bez przerwy samochody, z których gestapo przy pomocy megafonów zapędzało ludność do jak najszybszego opuszczania miasta pod groźbą natychmiastowego rozstrzelania opornych. Podkreślić przy tym należy rzecz dosyć znamienną, a mianowicie, że wspomniany rozkaz nie zawierał ani nazwiska Komendanta Wojsk Niemieckich na którego się powoływał, ani też jego podpisu.
Kursujące bez przerwy i ryczące megafony wzmagały powstały wśród ludności popłoch. W atmosferze niepokoju i niepewności ludność rzuciła się do niemal panicznej ucieczki z miasta. Na drodze, prowadzącej przez most w Niegłowicach na rzece Wisłowce w kierunku Gorlic, ukazał się nieprzerwany tłum wysiedleńców. Obok ludzi w sile wiek szli starcy i dzieci, zdrowi, chorzy i kaleki, wszyscy w jednym nieprzerwanym szeregi z tobołkami na plecach lub popychając albo ciągnąc za sobą wózki ręczne i dziecinne. Ludność miasta liczyła wówczas wraz z przybyszami z innych okolic Polski, którzy czasów zatrzymywali się w Jaśle, około 16 tysięcy ludzi. W okresie więc tych trzech dni wysiedlani miasta, nieprzerwana ława ludzi ciągnęła się na przestrzeni kilku kilometrów, zdążając prze most w Niegłowicach w kierunku zachodnim. Wśród tej masy ludzi trafiały się i osoby obłożnie chore, niesione na noszach lub wiezione na wózkach ręcznych. Wysiedleni zabierał ze sobą tylko to, co najpotrzebniejsze, a więc pościel, bieliznę i odzież, nieco zapasów żywności dla przetrwania pierwszych chwil po przybyciu na nowe miejsce zamieszkania Zapasów tych zresztą nikt nie posiadał wiele, bo warunki żywnościowe były wtedy trudne.
Linia frontu wojennego na wysokości Jasła ustaliła się wówczas w odległość kilkunastu kilometrów na wschód od rzeki Wisłoki. Wszyscy spodziewali się, że najbliższe ponowne uderzenie armii radzieckiej odrzuci Niemców już poza Jasło na zachód i wszyscy wysiedleni będą mogli wracać do swego miasta. Toteż wysiedleni starali się wybierać nowe miejsca na czasowy pobyt możliwie najbliżej miasta. Dlatego już po przebyciu kilku kilometrów masa wysiedleńców zaczęła się rozdzielać na mniejsze grupy, zbaczając z głównej szosy Jasło – Gorlice na drogi boczne wiodące do wsi Osobnica, Trzcinica, Bączal Dolny i Górny, Czermna, Opacie, Brzyska, Lipnica Górna i Dolna, Lisów. W tych wsiach ulokowała się większość wysiedlonych. Znaczna część przeniosła się dalej ku zachodowi w okolice Biecza oraz do Gorlic. Działające wówczas w Generalnym Gubernatorstwie urzędy polskie przeniosły się z Jasła do Biecza i Gorlic. W Gorlicach też umieścił się wysiedlony z Jasła Zarząd Miejski, którego burmistrz prof. Jan Pyrek zorganizował w ramach RGO (Rady Głównej Opiekuńczej) Obywatelski Komitet Opieki Społecznej, który świadczył wiele pomocy dla wysiedlonych.
Wysiedleni starali się obierać nowe miejsca zamieszkania w oddaleniu od głównych szlaków komunikacyjnych oraz w domach położonych w pobliżu lasów. Chodziło o to, by się chronić przed spodziewanymi ewentualnymi atakami lotniczymi na arterie komunikacyjne oraz mieć ułatwioną ucieczkę i kryjówkę przed łapankami do przymusowych robót przy okopach i umocnieniach wojskowych na froncie. Wojsko przeprowadzało takie łapanki bardzo często, nie oszczędzając wysiedleńców, a kto wpadł przy tym w ręce żołnierzy niemieckich, musiał przez dłuższy czas ciężko pracować przy kopaniu stanowisk wojskowych na froncie, pod obstrzałem, zanim wreszcie udało mu się uciec lub w inny podstępny sposób uzyskać zwolnienie.
Wysiedlona ludność znajdowała kwatery w domach miejscowej ludności wiejskiej, która – trzeba to z uznaniem podkreślić – z otwartym sercem przyjmowała przybyszów, a następnie dzieliła się swymi zapasami żywności oraz co było bardzo ważne – opałem. Powoli zaczęło się układać życie wysiedleńców w nowych warunkach. Środki pieniężne na pokrywanie kosztów bieżącego utrzymania czerpali wysiedleni głównie z wyprzedaży bielizny i garderoby, bądź za gotówkę, bądź też w drodze handlu zamiennego na żywność. Wprawdzie Wydział Finansowy z Jasła, który osiedlił się początkowo w Bieczu wypłacił pracownikom państwowym pobory, ale miało to miejsce tylko w pierwszym miesiącu i w odniesieniu do pracowników, którzy się zgłosili w niewielkiej zresztą liczbie. Wkrótce rozwinął się handel pomiędzy wysiedlonymi i ludnością miejscową. Handlowało się papierosami i tytoniem, zapałkami i kamyczkami do zapalniczek, garderobą, słowem wszystkim, co kto miał do zbycia. Był to handel domokrążny, bo trzeba było chodzić od domu do domu i szukać nabywców. Handel ten przypominał mocno żebractwo, ale cóż było robić? Zmuszały do tego konieczności życiowe, a innych środków nie było. Niejednokrotnie trzeba było odejść od cudzych drzwi z próżnymi rękami, często posłyszało się gorzkie słowo, a nieraz korzystał człowiek z zaproszenia na posiłek z uczuciem, że przyjmuje jałmużnę.
W miarę przedłużania się okresu wysiedlenia, położenie wysiedlonych nabierało coraz więcej posmaku życia bezdomnego włóczęgi i żebraka. Od czasu do czasu można było skorzystać z pomocy wspomnianego komitetu RGO w Gorlicach, ale wyprawa do Gorlic odbywana piechotą, kosztowała często wpadkę w łapankę i wywiezienie na przymusowe roboty do Niemiec. Zakosztowała tego np. moja siostra, której udało się zbiec z transportu przy pomocy polskich kolejarzy dopiero z Krakowa.
Zdarzyło się też kilka wypadków, stanowiących plamę na okresie wysiedlenia. W niektórych wsiach, położonych w obrębie kompleksu lasów pokrywających górę Liwocz, obrali sobie czasową siedzibę także i tacy mieszkańcy Jasła, którzy mieli opinię ludzi zamożnych. Na niektórych z tych ludzi dokonane zostały napady rabunkowe, w czasie których pozabierano im poważne ilości różnych artykułów. Należy zaznaczyć, że ofiarami byli kupcy, którzy pod rządami okupanta prowadzili swe sklepy, a którym udało się przy wysiedleniu wywieźć znaczne partie towarów. Natomiast z jakich elementów rekrutowali się sprawcy tych napaści, nie zostało wyjaśnione. Pokrzywdzeni nie podnosili z tego powodu krzyku, a władze niemieckie przeszły nad tymi wypadkami do porządku i wolały się nie zapuszczać w lasy w pościgu, gdyż w lasach tych ukrywało się bardzo wiele różnych oddziałów podziemnych sił zbrojnych polskich i wojsk spadochronowych.
W tych wsiach, w których stacjonowały oddziały wojsk niemieckich i znajdowały się miejscowe komendy wojskowe, jak np. w Lisowie, wysiedleni mężczyźni zdolni do pracy mieli obowiązek meldowania się codziennie rano w komendzie, gdzie od czasu do czasu przydzielano ich do różnych prac pomocniczych dla wojska na miejscu. Zdaje się jednak, że chodziło w tym wypadku o pewną kontrolę nad ludnością wysiedloną.
Zbieraliśmy skwapliwie wszelkie informacje polityczne i wojenne, bo stanowiły pożywkę dla naszej nadziei na koniec wojny, który nieuchronnie zbliżał się coraz bardziej, a miał być dla nas wybawieniem od okupacji hitlerowskiej. Jednym ze źródeł tych informacji był dla nas komunikat „Oberkommando der Wehrmacht” wywieszany codziennie w miejscowej komendzie niemieckiej. Komunikat przeznaczony był dla żołnierzy niemieckich i odpowiednio redagowany, ale m\ umieliśmy znaleźć w nim i treść ukrytą między wersami, a dla nas pożądaną. Cieszyło nas szczególnie to, że podawane w tym komunikacie zwycięstwa oręża niemieckiego przesuwał} się stale w kierunku środka Niemiec. Ze względu na możliwość zdobywania tych informacji wcale chętnie zgłaszałem się rano w tej komendzie, stosownie do zarządzenia, o którym wyżej wspominałem. Jednego razu udało mi się nawet posłyszeć nadawaną przez radio niemieckie mowę samego Hitlera, w której miotał się ze wściekłością i rzucał pod adresem Anglii groźby zniszczenia przy pomocy swej nowej broni.
Powyżej jeden z budynków zniszczonych przez Niemców – Towarzystwa Zaliczkowego – Kasy Oszczędności w Jaśle u zbiegu ulic Kościuszki i Rejtana.
W wysiedlonym Jaśle nie pozostał ani jeden mieszkaniec. Pogróżki o rozstrzeliwaniu nie stosujących się do rozkazu opuszczania miasta nie były bezpodstawne. W domu przy ulicy Klasztornej zastrzelony został N. Zapór. W piwnicy domu A. Lauterbacha przy obecnej ulicy W. Pola zastrzelony został nieznany bliżej inwalida, w polu przy domu A. Breitmeierowej znaleziony został również zastrzelony nieznany człowiek, podobnie jak i w domu N. Lipkowej przy ulicy 3-go Maja.
Po całkowitym opróżnieniu Jasła z ludności hitlerowcy przystąpili do systematycznego, planowego palenia miasta i burzenia go z początkiem października 1944 r. Wieści o tej akcji dotarły zaraz do wysiedlonych, ale nikt im z początku nie dawał wiary. Na froncie w okolicy Jasła nie było wtedy żadnych większych działań wojennych, poza pozycyjnym ostrzeliwaniem się wzajemnym i to sporadycznie. Nie odbywały się nawet jakieś znaczniejsze koncentracje czy przesunięcia strategiczne. Jednym słowem żadne względy militarne nie dawały podstaw do niszczenia miasta. Dlatego też początkowo traktowaliśmy te wieści jako pogłoski nierealne, tym bardziej, że nie było możliwości sprawdzenia. Wstęp do miasta był wzbroniony pod groźbą zastrzelenia, a wysiedleni przebywający już na zachód od Trzcinicy nie mieli żadnego widoku na Jasło. Jedynie ci. którzy zatrzymali się w Bryłach, Jareniówce i Opaciu widzieli, że nad Jasłem zaczęły się wznosić dymy, a w nocy łuna, ale dokładnie nikt nie wiedział co się w mieście dzieje, ani nikt nie spodziewał się, że Niemcy dopuszczą się tak potwornej zbrodni na bezbronnym mieście.
Tymczasem rzeczywistość przeszła najgorsze obawy. Jak się później przekonaliśmy Niemcy hitlerowscy postanowili nie pozostawić w Jaśle dosłownie kamienia na kamieniu i z całą systematycznością przystąpili do planowanego, całkowitego zniszczenia miasta. Najpierw dowództwo oznaczyło każdy bez wyjątku dom w mieście odpowiednimi napisami, w jaki sposób i jakimi środkami ma być ten dom zniszczony, a następnie pozostawione na miejscu specjalne oddziały pionierskie dokonywały niszczenia i burzenia miasta. Mniejsze budynki palono w ten sposób, że gromadzono wewnątrz budynku na stosie pozostawione sprzęty i materiał łatwopalny, stos ten polewano ropą i podpalano. Natomiast większe obiekty wysadzano w powietrze za pomocą min. (…)
Jasło po opuszczeniu przez wojska niemieckie (1945). Wnętrze kościoła farnego.
Publikacja ta w całości dostępna jest na naszej stronie, w zakładce „OPRACOWANIA”w formacie pdf.
W książce „Wspomnienia o Jaśle 1939-1960″ znajdują się prace następujących osób:
- Władysław Mendys, Wspomnienia o Jaśle w dniach zagłady i powracania do życia,
- Marian Bernacki, Moje wspomnienia o Jaśle,
- Jan Sobota, Jasło w latach okupacji niemieckiej,
- Stanisław Peters, Jasło – miasto śmierci.
Ponadto, wykaz ulic Jasła oraz domów i właścicieli na31 sierpnia 1939 r. opracowane przez Aleksandra Ernesta Krementowskiego. Przedmowa pióra Felicji Jałosińskiej, recenzja Alfred Sepioł.
Zdjęcia budynków i ruin ze zbiorów Jerzego Rucińskiego z portalu http://www.kartki.umjaslo.pl.
/ms/
To są nasi bohaterowie!
Zapraszamy do przeczytania artykułu Piotra Figury, mieszkańca Nowego Żmigrodu. Tekst dotyczy wydarzeń sprzed 70 lat. Właśnie w sierpniu mija rocznica aresztowania i zamordowania przez hitlerowskich okupantów żołnierzy Armii Krajowej Ziemi Żmigrodzkiej. Artykuł oparty został głównie na wspomnieniach Elżbiety Fiałkiewicz.
Piotr Figura
To są nasi bohaterowie!
70 lat temu miały miejsce wydarzenia, które do dzisiaj nie doczekały się rzetelnego historycznego opracowania. O tym co działo się w Żmigrodzie Nowym i okolicznych miejscowościach w sierpniu 1944r. słyszał chyba każdy, kto mieszkał lub mieszka w tych stronach i interesuje się historią regionu. Co się wtedy naprawdę wydarzyło? Jaka była kolejność zdarzeń? Co było przyczyną, a co skutkiem? Kto wie jak było naprawdę? Te pytania pojawiały się już wtedy, 70 lat temu i pojawiają się teraz. Tak będzie, dopóki historycy nie zajmą się sprawą aresztowania członków AK zgrupowania „Zimorodek” rzetelnie, dopóki nie dotrą do dokumentów i zeznań świadków. A czy to w ogóle nastąpi? Miejmy nadzieję, że tak.
Cóż nam pozostaje dzisiaj? Przypominać o ofiarach. Sięgać do wspomnień ludzi, którzy pamiętają okrutny czas okupacji niemieckiej. Jedną z takich osób była Elżbieta Fiałkiewicz (1923-2013), z którą wielokrotnie na temat wydarzeń, które miały miejsce w naszej miejscowości w latach 1939-1945 rozmawiałem. Oto fragment jej wspomnień:
18 czerwca 1942r. przyszedł telegram z Oświęcimia, że mój brat Stefan nie żyje. Trzy tygodnie później, 7 lipca 1942r. stojąc przy furtce ogrodzenia swojego domu patrzyłam na dantejskie sceny podczas selekcji żmigrodzkich Żydów. Z żalem, ale i złością w sercu myślałam wtedy nad tym, jak zginął mój brat. Dopiero po wielu latach okazało się, że za współpracę z polskim ruchem oporu został rozstrzelany pod ścianą straceń, poznałam prawdziwą przyczynę i datę jego śmierci (14 czerwca). Potem nasz dom był cały czas obserwowany, no i oczywiście, mieliśmy na kwaterze Niemców.
O tym co działo się w sierpniu 1944r. w domu państwa Midorów dowiedziałam się z plotek. Podobno Niemcy przyszli do nich pożyczyć wersalkę, wzięli ją dla swojego oficera. Gdy ją podnieśli, wypadły z niej naboje. No więc zrobili przeszukanie domu. Jednego z synów Midora – Stanisława – Niemcy pochwycili, ale udało mu się wyrwać i uciekł. On uciekł, ale jego rodzice nie, więc Niemcy, żądni zemsty, chcieli na rynku powiesić Midora i jego żonę. Zbiegli się ludzie ze Żmigrodu i udało im się załagodzić sytuację. Niemcy odstąpili od wieszania, ale jakoś ukarać musieli, więc spalili Midorom dom. To musiało być okropne dla nich, cały dorobek życia zamienił się w popiół. No, ale co jeszcze jest ważne? Ludzie mówili różnie: najpierw, że podczas przeszukania Niemcy znaleźli listę akowców ze Żmigrodu i Toków, a potem, że już w zgliszczach tego spalonego domu znaleźli jakieś papiery i na ich podstawie były potem aresztowania. A jak było naprawdę? Nie wiem. Byli też i tacy, którzy twierdzili, że ktoś zdradził…
Dzisiaj wiadomo, że w sierpniu 1944r. część akowców poszła do lasu, mieli tam jakieś zadania w ramach akcji „Burza”. No i gdy dostali kilka dni przepustki, to Niemcy zrobili nocną obławę. To było w nocy z 23 na 24 sierpnia. 23 wieczorem mama wysłała mnie do Żmigrodu do krawcowej. Gdy wychodziłam z domu, zatrzymał mnie Ślązak, który mieszkał u nas na kwaterze. Okno do jego pokoju było otwarte, siedział na parapecie. Zapytał gdzie i po co idę, gdy mu odpowiedziałam, to się zamyślił i powiedział, żebym dziś już nie wychodziła z domu. – Nie chodź dzisiaj! Pójdziesz jutro! On wiedział, że będzie jakaś akcja!
No i wtedy były te aresztowania w Żmigrodzie. A po wyłapaniu akowców w Żmigrodzie, Niemcy zrobili jeszcze jedną nocną akcję aresztowań: w Żmigrodzie, Tokach i Gorzycach (to było 26 sierpnia). Wtedy zastrzelili też braci Stanisława i Bronisława Gawronów, bo przecież ludzie uciekali, np. uciekł pan Eugeniusz Morawski, a także mąż Anny Mazur – Jan. No ale co…? Aresztowali ją! I w ogóle kilka innych kobiet. Pani Mazurowa potem opowiadała, że gestapo ich okropnie męczyło na przesłuchaniach, torturowali ich tak bardzo, że jedna z kobiet (Helena Przybyłowska) odcięła sobie język i zmarła z upływu krwi, bo jej nie pomogli. Pozostałe kobiety wtedy aresztowane odesłali do obozu. A mężczyzn? Tych ze Żmigrodu rozstrzelali, w niedzielę 27 sierpnia, na cmentarzu żydowskim w Jaśle i tam ich wrzucili do dołu. Wtedy też zabili dr Adama Rezacza, którego gestapo aresztowało wcześniej, ale nie pamiętam kiedy. To był taki dobry człowiek, pomagał wszystkim i mi kiedyś życie uratował.
Akowców z Toków i Gorzyc rozstrzelali w Rzepienniku Suchym, (29 sierpnia), to jest koło Gorlic i Niemcy ich tam po prostu zostawili w rowie koło drogi, zabitych. I zabronili ich pochować, żeby inni widzieli jak kończą akowcy. Dopiero miejscowi ludzie ich pochowali. Ktoś stamtąd o to zadbał i też się przecież narażał, bo Niemcy karali za niepodporządkowanie się zarządzeniom.
Upamiętnienie na nowożmigrodzkim cmentarzu (fot. ms)
Niedługo potem rozpoczęły się bombardowania. To był okropny czas. A na jesień 1944r. wysiedlono Żmigród, potem Mytarkę i Mytarz.
Wróciliśmy z wysiedlenia w styczniu 1945r. Jak tylko śnieg zszedł, to rodziny akowców na własną rękę, furmankami przywieźli ciała z Rzepiennika do Żmigrodu. Byłam na tym pogrzebie. To było na wiosnę, w marcu. Pamiętam to bardzo dobrze. Pamiętam te drewniane, obłocone trumny. A ja patrzyłam na te trumny i płakałam. Myślałam o bracie, o tych, którzy z nim zginęli w Oświęcimiu i o nich wszystkich, którzy zostali zabici. Stojący obok mnie ks. Leon Majchrzycki powiedział do mnie: Zaśpiewaj hymn narodowy. A ja nie mogłam wydusić z siebie słowa, bo płakałam. I wtedy on, takim mocnym głosem zaczął śpiewać hymn. Ludzie stanęli na baczność i zaśpiewali z nim. Ja nie mogłam…
Miesiąc później, w kwietniu 1945r. ekshumowali żmigrodzkich akowców na jasielskim kirkucie. Pochowali ich godnie na cmentarzu w Jaśle, tam jest ich grób. A obok w osobnym grobie pochowano dr Adama Rezacza.
Dzisiaj mówi się dużo o mordzie Żydów i racja, bo trzeba mówić, trzeba przypominać. To była zbrodnia, ja to widziałam, więc wiem o tym bardzo dobrze. Ale naszym obowiązkiem jest w pierwszej kolejności pamiętać o tych akowcach zamordowanych w sierpniu 1944r. Musimy tę historię przypominać. To są nasi bohaterowie! Oni oddali życie za ojczyznę!
W niedzielę 24 sierpnia 2014r. o godz. 10:30 zostanie odprawiona msza św. w intencji pomordowanych. Mszę zamówiło Stowarzyszenie Gmina Chrześcijańska im. Leona Karcińskiego w Nowym Żmigrodzie.
/ms/
Na tropach kultury w powojennym Jaśle
To wspaniałe, że w Jaśle i regionie powstaje coraz więcej przedsięwzięć kulturalnych. Ubogacają one nas i naszą Małą Ojczyznę. Jasło ma wielkie tradycje w tym względzie. Nawet tuż po wojnie, kiedy ludzie żyjąc w ruinach odbudowywali to miasto, zaangażowanie mieszkańców w muzykę i teatr było naprawdę wielkie. Zapraszamy do przeczytania fragmentu wspomnień Henryka Zycha z książki pt. „Mój czas w Jaśle miniony” o jasielskim teatrze, zespołach tanecznych, recytatorskich i śpiewaczych, tworzących „znaczącą namiastkę kultury na ruinach miasta.”
Henryk Zuch
NA TROPACH KULTURY
(fragment książki Mój czas w Jaśle miniony, Jasło 2013)
Zainspirowany być może sztuką X muzy, a na pewno starymi Kantyczkami Jana Kaszyckiego, wydanymi w Krakowie w 1910 roku, zacząłem pisać scenariusz „Jasełek”. Kantyczki te należały do zbioru najważniejszych książek w naszej domowej biblioteczce. Znalazła je moja mama na pogorzelisku, gdy ponownie badała zawartość skrzynki zakopanej w ogródku przed wysiedleniem.
Rękopisem scenariusza zainteresowała się mama mojego kolegi Julka, pani Maria Krokos, która przepisała go na maszynie w kilku egzemplarzach. Gdy nieco później pokazałem maszynopis o. Witowi, franciszkaninowi, uznał, że jest bardzo dobry i będzie wykorzystany do wystawienia „Jasełek”. Ojciec Wit był wspaniałym przyjacielem młodzieży i potrafił gromadzić j ą wokół siebie i klasztoru.
Pełni zapału przystąpiliśmy najpierw do wybudowania sceny w starej sali gimnastycznej dawnego gimnazjum. W budowie sceny i przygotowaniu dekoracji pomagali wydajnie bracia Skrzypkowie Olek i Staszek, a przede wszystkim Marian, który okazał się wybitnie uzdolnionym plastykiem – scenografem. Muzyczną stroną przedstawienia zajął się Władek Świstak. Premiera „Jasełek” w reżyserii Marii Krokos i o. Wita odbyła się l stycznia 1946 roku, potem wystawiano je wielokrotnie, zawsze przy pełnej widowni. W młodzieżowej grupie aktorskiej byłem i ja w roli pastuszka i rycerza króla Heroda. Dochód ze wszystkich spektakli przeznaczony został ma remont kaplicy OO. Franciszkanów.
Ja w roli Chrystusa na krzyżu. Misterium Meki Pańskiej w opracowaniu OO. Franciszkanów wystawione na scenie Domu Kolejarza.
Zachęcony sukcesem „Jasełek”, postanowiłem podjąć kolejną próbę pisarską. Był to scenariusz oparty na przeżyciach wojennych i nosił tytuł „Marek partyzant”. Sztuka ta wystawiona została przez młodzież Szkoły Zawodowej w Jaśle w 1948 roku, w mojej reżyserii.
W latach 1946 – 1948 uczestniczyłem w dwóch innych przedstawieniach, w wykonaniu różnych zespołów amatorskich. Były to m.in. „Stary dzwon” Jana Brzozy i „Karpaccy górale” Józefa Korzeniowskiego.
Karpaccy górale
Inspirowany przez przyjaciół i najbliższe otoczenie, postanowiłem skorzystać z okazji do pogłębienia i właściwego ukierunkowania moich teatralnych zainteresowań. Jesienią 1948 roku wyjechałem do Lublina, gdzie powstała dwuletnia Państwowa Szkoła Instruktorów Teatru Ochotniczego. Wykładowcami w tej szkole byli wybitni profesorowie lubelscy m.in. z KUL oraz znani aktorzy miejscowego teatru dramatycznego i muzycznego. Z tych czasów pozostała znajomość i przyjaźń z naszym wykładowcą Jurkiem Pleśniarowiczem, który będąc w późniejszych latach kierownikiem literackim Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, odwiedził mnie kilkakrotnie w Jaśle.
Po powrocie z Lublina w 1950 roku, podjąłem pracę, jako instruktor artystyczny, w nowo otwartym Powiatowym Domu Kultury w Jaśle, zlokalizowanym w budynku dawnego Towarzystwa Mieszczańskiego „ZGODA”. Budynek ten, po spaleniu przez Niemców w 1944 roku, odrestaurowany został przez jasielskich rzemieślników w latach 1946-1949.
Towarzystwo „Związek Mieszczański ZGODA” w Jaśle, powstało w marcu 1919 roku i skupiało w swoich szeregach przedstawicieli wszystkich warstw społecznych Jasła. Statutowym celem Towarzystwa było popieranie i obrona wspólnych interesów jaślan, w dziedzinie gospodarki, handlu oraz społeczno – kulturalnej. Obok akcji szkoleniowej, odczytów i okolicznościowych akademii, urządzano wystawy, festyny i zabawy taneczne. Działał tu też teatr amatorski, który mógł się. poszczycić wieloma ciekawymi premierami. Początkowo, Towarzystwo miało swoją siedzibę w małym budynku przy ulicy Mickiewicza. Nowy, obecny budynek „ZGODY”, przy ul. 3-Maja, wybudowany kosztem Towarzystwa, oddano do użytku w 1933 roku.
Nowa placówka kultury, jakim był PDK, wzbudziła duże zainteresowanie wśród jaślan, którzy z dużym zapałem deklarowali swój udział w zespołach amatorskich. Pojawiły się kolejne premiery w mojej reżyserii: „Moralność pani Dulskiej” G. Zapolskiej (1951), „Ożenek” M. Gogola (1952) i wreszcie przedstawienie muzyczne, które zrobiło prawdziwą furorę wśród naszej stałej jasielskiej widowni… Był to „Romans z wodewilu” Władysława Krzemińskiego, wystawiony w 1957 roku. Podobny sukces, zarówno u najmłodszych, jak też starszych widzów, odniosła baśń pt. „Kopciuszek”, wystawiona w mojej reżyserii i według mojego scenariusza. Spektakl ten wystawiany był kilkakrotnie w 1958 roku, zarówno w PDK Jasło, jak i gościnnie na scenach domów kultury w Krośnie i Sanoku, gdzie był przyjmowany z dużym aplauzem.
„Ożenek” M. Gogola -fot. zbiorowa zespołu
Obok spektakli teatralnych zorganizowałem w PDK zespól taneczny, kwintet męski, duet żeński, zespół recytatorski oraz estradowy. Do tradycji PDK należały doroczne bale sylwestrowe i karnawałowe, różniące się znacznie od dzisiejszych dyskotekowych „ubawów”. PDK był w tym czasie jedyną ostoją dla chętnych amatorów różnych zainteresowań i stanowił centrum jasielskiej kultury, wspominane do dziś przez liczne grono jej uczestników i animatorów.
Warto tu wymienić przynajmniej kilka nazwisk tych, którzy z zapałem i poświęceniem pracowali w zespołach i w ekipie technicznej PDK. Głównym scenografem był Jan Skarbek, efekty świetlne montował Zenon Kamiński, uczestniczący równie z sukcesem w występach estradowych, choreografią i kostiumami zajmował się Mieczysław Ofiarski, a niezastąpionym inspicjentem i suflerem podczas imprez była Maria Krzyżanowska. Z grona aktorów warto wspomnieć: Antoniego Grochowskiego, Bogusława Masteja, Antoniego Pułeckiego z córką Heleną, Eugeniusza Sokulskiego, Marię Witowską i wielu, wielu innych, którzy chętnie uczestniczyli w różnych imprezach i kolejnych premierach, tworząc znaczącą namiastkę kultury na ruinach Jasła.